Kiedy jest deszczowe lato,
Mokną świerszcze w mokrym sianie,
Woda szkodzi strunom skrzypiec,
Więc nie w głowie im cykanie.
Lato, deszczowe lato,
na przekór ludziom, na przekór kwiatom,
lalalalato, deszczowe lato,
że nawet świerszcze nie mogą grać.
Konie zielone przebiegły galopem, a spod ich kopyt wytrysnęły kwiaty.
Żaby w sadzawce rozpaliły ogień, dlatego księżyc pozapalał gwiazdy.
Nad brzegiem stawu wsłuchany w głos czajek, owiany mocną wonią tataraku
patrzyłeś w gwiazdy na samym dnie stawu, mówiłeś do mnie, że przemija lato.
Lato pachnące miętą, lato koloru malin,
lato zielonych lasów, lato kukułek i czajek.
Konie zielone przebiegły galopem, pod kopytami zwiędłe leśne kwiaty.
Żaby w sadzawce wygasiły ogień, i ciemne chmury przesłoniły gwiazdy.
Znad brzegu stawu daleki wracałeś, a staw zamierał w woni tataraku.
Mówiłeś do mnie, daleki i obcy, że przeminęło chyba nasze lato.
Żaby w sadzawce wygasiły ogień, i ciemne chmury przesłoniły gwiazdy.
Znad brzegu stawu daleki wracałeś, a staw zamierał w woni tataraku.
Mówiłeś do mnie, daleki i obcy, że przeminęło chyba nasze lato.
W najpiękniejszym spośród luster zanurzyłem dzbany puste,
zanim słońce cicho wzeszło na pogodę.
Dzbany młodość dopijały, w świat odbity, świat wspaniały
wrysowałem swe odbicie młode.
Popatrz, niebo się kłania, niebo różowe
Wiatrem sypane w kolorze.
Słońce przychodzi jak gość najlepszy
Wiatr się umila na wietrzyk.
Jeszcze się tyle stanie, jeszcze się tyle zmieni,
rosną nam nowe twarze do słońca.
Rzeczywiście tak jak księżyc,
Ludzie znają mnie tylko z jednej, jesiennej strony.
Drogą pylistą, drogą polną,
Jak kolorowa panny krajka,
Lato się toczy ku stodołom -
Będzie tańczyć walca.
A ja mam swą gitarę,
Spodnie wytarte i buty stare,
Wiatry niosą mnie.
Przy piwie w karczmie w Limanowej,
Zapatrzeni w siwe mgły jesienne,
Czekaliśmy na autobusowe
Ostatnie lata połączenie.
Buk przez okno złoty talar rzucił -
Słońce na obrusie,
Od dziewczyny przy barze pożyczyłem uśmiech,
Oddam w autobusie.
A po lesie wiatr rwie na strzępy pajęczyny nić,
A po polu wiatr rozsypuje kopce siana w pył,
Do puszystych traw się tuli,
Skrada się do pustych ptasich gniazd,
Po strumieniach z wodą śpiewa,
Lekkomyślny wiatr.
Serce me zadrżało, zawirował świat,
cóż ja wtedy miałem - osiemnaście lat.
Wpatrzeni w okno milczeliśmy wszyscy,
Nikt nie przerywał nam czekania,
Nawet gitary zacisnęły zęby,
Wiedziały - już nie będzie grania.
Oczy dziewczyny szeptały - zostań,
Czas się zatrzymał w Limanowej,
Oddałem uśmiech, przewróciłem kufel,
Na stole talar spał.
Chyba, może, na pewno
Odpowiem, a jutro pomyślę, że to nie tak.
Chyba, może, na pewno
Rozstrzygnąć to trudno, bo nikt chyba nie wie jak.
Gdy korowody mącą Ci głowę
Szukaj okazji, wtedy krzycz
Niech mówią, że masz w głowie pstro
W pole idź nie ma nic ponad to
tam wyrzucisz na wiatr myśli złe
nocne lęki, co ci jeżą włos
W pole idź, głośno krzycz, nie wstydź się,
W pole idź, nie ma nic ponad to
Dobranoc niebo, dobranoc wodo,
Dobranoc już, dobranoc.
za zdjęcia dziękuję Karolinie Smolińskiej