fot. Michalina Wozniak

środa, 29 lutego 2012

embarcacao

Dobry wieczór. Witam Was w ten piękny i niespotykany dzień, jakim jest 29 lutego. W zasadzie o tym, że rok 2012 jest rokiem przestępnym dowiedziałam się dopiero dziś, przez przypadek na matmie pisząc datę przy lekcji. Niby nic, ale intrygujące ile, na przykład, zamieszania może wprowadzić taki jeden dodatkowy dzień co cztery lata. Natomiast tak sobie myślę, gdybym miała wybierać czy chcę urodzić się 29 lutego to... sama nie wiem czy bym chciała czy raczej nie. Zgodnie z moim przysposobieniem i ulubieniem oryginalności nade wszystko zasadniczo powinien mi się ten pomysł podobać, jednakże chyba odczuwałabym pewien niedosyt obchodząc cztery razy mniejszą rocznicę urodzin niż wynosiłby mój faktyczny wiek. Ale mniejsza. W ten weekend będę tak zalatana, a może raczej - powinnam być, że nie wiem w co mam jako pierwsze ręce włożyć... Powinnam sobie wszystko po kolei ułożyć i stosować metodę wszelkich kompromisów z uwzględnieniem faktycznej hierarchii, ale żeby to było takie proste, a co najważniejsze - wykonalne, to już tu nie jest tak różowo. I powoli też tracę swój słomiany, bo słomiany, ale zapał do działania, co również nie jest pocieszające. Tęsknię za wolnymi popołudniami, samotnymi wieczorkami z dobrą herbatą, książką i zerem zmartwień. Z drugiej strony jednak wiem, że jeśli teraz odpuszczę, to nigdy w przyszłym życiu nie zaznam już takiego przyjemnego wieczorku, tylko będę musiała biegać po pięć zmian dziennie i zaharowywać się jak wół. Ojej i znów pobłąkałam z wątkiem gdzieś hen hen daleko. To chyba dlatego, że już oczy mi się mocno kleją i strasznie nie chcę iść jutro do szkoły. Wiem, że nic nie stracę jak nie pójdę, ale ten taki... nie wiem nawet do końca jak to nazwać... niesmak? niedosyt? w każdym bądź razie coś w tym guście pozostaje i wraz z sobą pozostawia wielką szramę na moim poczuciu godności i prawości. Psychomachia jak się patrzy, olaboga.
Wyczaiłam zdjęcia Anety Jarki - kochanego i cudownego fotografa oraz prywatnie niesamowicie sympatycznej koleżanki z niedzielnego koncertu. I na zakończenie tym właśnie Was uraczę. Takie tam nic ciekawego, ale mnie w folkowej wersji tu jeszcze nie było...






Jestem również w posiadaniu kilku zdjęć z ręki Krzysztofa Kuchciaka:





sobota, 25 lutego 2012

coffee time

Caro Emerald w tytule, polecam na dziś, wystarczy kliknąć :)
Dawno nie miałam już tak fajnej, luźnej soboty jak dziś, zresztą - nie tylko soboty, dnia wogóle. Brakuje mi tego luzu, zwłaszcza w zimie, gdy wieczory są zimne, szaro-czarne i niefajne. Taki czas lubię spędzać w ciepłym pokoju dłubiąc sobie przy jakiejś mało konstruktywnej robótce z kubkiem dobrej herbatki, a niestety rzeczywistość pochłania mnie całkowicie i skazana jestem na bieganie od jednej szkoły do drugiej, z brakiem jakiegokolwiek czasu, czy to na jedzenie czy na wysikanie się. Nawet nie boję się tak mocno o moje zdrowie, o ile bardziej boję się o to, że w przyszłości chęć spędzania wolnych samotnych popołudni zamieni się w jakiś mój osobisty sport, w którym będę mistrzem nad mistrzami.Ale mniejsza. Całkiem zboczyłam z toru, którym miałam podążać. Tak więc, jak już wspomniałam wolna sobota magicznie spędziła się z Asią, na pysznej kawce z dodatkiem pogaduch na różne tematy i szczyptą spontanicznych portretów, które zresztą mam zamiar umieścić poniżej. Zdecydowanie-tego mi było trzeba.Wiadomo, co dobre szybko się kończy. Nie mniej jednak ja nie popuszczę i będę ciągnąć to "dobre" za ogon, póki to złe całkiem nie wkroczy w moje progi (a myślę/mam nadzieję, że rychło to nie nastąpi). To w ramach regeneracji przedkoncertowej, gdyż jutro "niedziela z zespołem" jak mniemam... Koncert, nowe zdjęcia na stronę (niech to szlag, będą pewnie w jakimś szujskim krakowie zamiast naszego kochanego dwójkowego rzeszowa), a na koniec wyginanie bioder na UDSowej osiemnastce Michasza. Dodając urodzinowy obiad u Dziadka, sprzątanie, odrabianie lekcji, naukę, ćwiczenie i kilka innych zajmujących niepotrzebnie tył głowy czynności uznaję, że jutro od rana włączam się na tryb "pełne obroty" i jeeeedziem z tym koksem. Karrrrramba, miałam robić skrzypce w nuty, ale coś mam mega zastój w swoich mocach przerobowych... chyba czas to zmienić... bynajmniej... nie dziś :) Dobrej nocy, a na zakończenie kilka ujęć z dzisiaj:




piątek, 24 lutego 2012

imme

Nie byłabym sobą, gdybym po kupnie karnisza nie stwierdziła, że nie podoba mi się on... ale już trudno, będzie jak będzie, w końcu nie może być idealnie. Ale za to nabyłam w tak zwanym międzyczasie cudowny coffee clock, który już był zawisł na ścianie nad drzwiami, także nie ma tego złego, i tak dalej. Korzystając dziś z wolnego do połowy dnia wspólnymi siłami razem z tatkiem powiesiliśmy karnisz... ee.. to znaczy on wieszał, ja tylko pomagałam :p Nie mniej jednak efekt taki sam. Pozostało mi tylko umieścić na nim zasłony i będzie gitara. Resztę dnia zapewne spędzę na misternym wyklejaniu skrzypiec, które któregoś pięknego dnia także zawisną na ścianie jako kolejny bezużyteczny i tandetny łapacz kurzu, mniejsza.
Z organizacją osiemnastki coraz większe problemy, bo nie mam z kim, cena duża i rodzice się łamią. Zasadniczo nie dziwię im się, wszak w tym roku będzie nad program dużo wydatków, ale nie chcę też odpuszczać, bo przecież osiemnaste urodziny ma się tylko raz! I co tu zrobić...
Ostatnio naszło mnie na zrobienie wafli, wyszły całkiem niezłe, poszły niespodziewanie szybko tak, że nawet nie zdążyłam sfotografować niebywałego dzieła kulinarnego. Cóż, będą następne :)

Przeglądając tak bez ustanku zdjęcia Michała Greli dowiedziałam się nareszcie jak nazywa się to, w czym moje oczy się zakochały, mianowicie rozchodzi mi się tu o technikę HDR. High dynamic range. Niesamowitość nad niesamowitościami, zwłaszcza w jego wydaniu. Zapraszam na jego stronę www do obejrzenia (link na dole bloga w zakładce LINKI). A tymczasem na zakończenie kilka fotek by Mera, analogove love, do następnego!








piątek, 17 lutego 2012

au talon

Witam po dłuższej nieobecności. Nie pisałam przez tydzień, więc najlepiej byłoby zacząć od początku. Rozpoczęłam swoją przygodę z samochodem i nawet coraz bardziej mi się to podoba. Jestem już po czterech jazdach (druga we wtorek o szóstej rano...). Kolejnym sukcesem okazało się spontaniczne kupno karnisza, którego małą część będzie można zobaczyć pod spodem. Ponadto zupełnie czymś nowym, co mnie na dłuższy myślę czas zaabsorbowało jest decoupage. W tym momencie jestem w trakcie wyklejania skrzypiec. Jak skończę nie omieszkam zamieścić tu kilku fotografii, oczywiście biorąc poprawkę na to, że to moje pierwsze wyklejane w ten sposób dzieło. Mój brat spontanicznie wybrał się w weekend na Cypr... tak mu zazdroszczę, że to ludzkie pojęcie przechodzi, nie mniej jednak wiadomością no.1, która wywołała niekryty uśmiech na mojej twarzy było to, że Gosia dostała zieloną kartę i przyjeżdża już w kwietniu! Oczywiście z Alexem. Niebywała wiadomość, na którą czekałam od dwóch lat.

Odchodząc od moich wewnętrzności, które oczywiście musiałam uzewnętrznić, gdy tylko nadarzyła się do tego sposobność dziś chcę podrzucić Wam pomysł na miłą dla oka szmatkę, do której zrobienia nie potrzeba wiele wysiłku czy fortuny z 6 zerami na koncie. Jako dodatek do ładnej sukienki, dżinsów i t-shirtu, golfu, topu, w zasadzie nadaje się to do wszystkiego, a mianowicie - najprostszy do zrobienia szal na świecie.
Do zrobienia tego cudeńka potrzeba 4 T-shirtów - można z powodzeniem przeszperać szafę i użyć niepotrzebnych szmatek,które zapewne, gdyby nie ten projekt trafiłyby do śmieci. Kolory wedle uznania, ja wybrałam szarości, czerń i biel, ponieważ te barwy dominują w moim aktualnym zestawie. Nie miałam zbędnych koszulek, więc wybrałam się na przeszpiegi do najbliższego CIUCHA. Tam, za wszystkie cztery sztuki zapłaciłam 7.50 - zgodzicie się chyba, że majątek to to nie jest. Po upraniu porozcinałam koszulki na paski o szerokości pi razy oko - 1-1,5 cm. Ilość pasków również według uznania, w zależności od tego, jak długie ma być nasze dzieło. BARDZO WAŻNE. Pierwszy ucięty pasek będzie  to obszycie koszulki, jest ono zbyt grube na kółeczka składowe, ale nie wyrzucajcie - przyda się do związania wszystkiego razem :) Porozcinane paseczki rozciągamy, wtedy automatycznie powinny się zwinąć (jeżeli bluzka była ze zbyt grubego materiału lub zbyt elastycznego istnieje prawdopodobieństwo, iż może się nie zwinąć, ale nie szkodzi, takie urozmaicenie tez ma swój urok :)). Następnym krokiem jest zwinięcie zrolowanych paseczków na szerokość dłoni. I ostatnie co nam zostało - pozostawione wcześniej wykończenia ubrań pociąć na paski długości mniej-więcej 6-8 cm, na koniec pozwiązywać kółeczka.

Proste i przyjemne, polecam jako zajęcie rąk przy oglądaniu telewizji! :)






środa, 8 lutego 2012

incarNations

Czuję się, jak w wakacje, jak w ten błogosławiony czas. Brakuje mi tylko słońca Florydy, siostry, Erica i Alexa. Ale poza tym... tak mi dobrze :) Wstaję, bez pośpiechu jem parówki (ok, dziś już nie tak zdrowo jak kilka dni temu, ale nie mogłam się powstrzymać), następnie siadam do komputera, w którym te same melodie, które dźwięczały przez cały pobyt w Stanach. Nie wiem co to, nie wiem jak to nazwać, nie mam niestety podręcznego rafaello, które wyraziłoby więcej, niż tysiąc słów, natomiast jest to ta swoista magia, może trochę bierze się ona poprzez muzykę? Kto wie, kto wie...

Jestem z siebie dumna, dodałam sobie jeszcze jeden cel do spełnienia. Szczerze powiedziawszy - nie mam pojęcia jak ja go dokonam, ale wiem, że będę z całych sił próbowała. I jak już tego dokonam, to tylko pozostanie mi zdać maturę i zagrać dyplom na skrzypcach, a wtedy... będzie taka wewnętrzna siła i moc, że będę mogła góry przenosić :) ... aaaale kiedy to będzie...

Jak zwykle plan moich ferii był dużo obszerniejszy od tego, co udało mi się zrobić, ale... jakoś nawet mnie to nie przejmuje. Może dlatego, że zawsze stawiam sobie wyższe cele i nawet jak ich nie spełnię i patrzę na bilans to wychodzę na plus. Dobry sposób, polecam absolutnie każdemu! Bo nie sztuką jest nie mieć do czego dążyć :)

wtorek, 7 lutego 2012

Zaczytana

Pamiętaj, że o przyjaciół najtrudniej jest. Nie wierz tym, którzy szczerzą Ci się w twarz.


Dzień dobry, cześć i czołem. Uwielbiam ferie i trochę mi smutno, że po skończeniu szkoły stracą one swoją magię. Szczerze mówiąc, to w zasadzie chyba ostatnie ferie spędzone aż tak na luzie, bo przeciez "juz za rok matura" i w przyszłości takiej sielanki nie będzie. Hmm dlatego chyba będę wykorzystywac ten czas w pełni :) Gdyby tak jeszcze jeden tydzień... noo może nie cały, bo bym się kompletnie rozleniwiła, ale tak troszkę, ze 3 dodatkowe dni. Nie obraziłabym się ;-)

Póki co, czas mi na to pozwala, więc zaczytuję się w `Millenium` sfotografowane we wcześniejszym wpisie. Niesamowita książka, błogosławię świętej pamięci autora za jej rozmiary, za jej obszerność, bo przynajmniej w małej cząstce zaspokaja potrzeby czytelnicze. Osobiście uważam, że to draństwo, jak autorzy książek potrafią nami manipulować - najpierw piszą coś nieprawdopodobnego, ciągną to przez jakiś czas, po czym, gdy doprowadzają rzeczonego czytelnika do istnej euforii, żeby nie powiedzieć do uzależnienia przestają pisać i mówią, że to już koniec, więcej tego typu nie napiszą. Chociaż z drugiej strony... każde wtórne jest gorsze, więc... to zachowuje pewną magię powstałych dzieł. Nie mniej jednak nutka poirytowania wisi w powietrzu.

Na deserek pocieszę tych, którzy myślą, że takie beztroskie są ferie licealistki, otóż niekoniecznie. Wypociłam się dziś doszczętnie na matmie dodatkowej, dostałam pierdyliard zadań do zrobienia, w czwartek mam wewnątrzośrodkowy egzamin na prawo jazdy, a po feriach 6 sprawdzianów, plus jedna wielka niewiadoma w szkole muzycznej, żeby było ciekawiej - niczego jeszcze nie ruszyłam, ale - optymistycznie, bo po co się martwić - nie takie sztuki się kładło, czyż nie? :)

Miłego wieczoru!

PS. Lubię niemiłosiernie tę serię, ale już zaczynam wariować przez brak sesji...
A nikt się, cholera, nie kwapi do wzięcia mnie przed obiektyw...



niedziela, 5 lutego 2012

Werona

Werona. Przepiękna piosenka w wykonaniu 'Ofensywy brunetów' widoczna w linku. Nagranie z Bakcynaliów 2011. Jedyna chyba racjonalna ucieczka na dziś - świat książek. Pięknych magicznych historii, które zawsze kończą się happy endem, taki wymóg ludzkich emocji, cóż poradzić. Lektura na dziś i myślę, że jeszcze na kilka kolejnych dni? Dziewczyna, która igrała z ogniem. Kontynuacja trylogii Stiega Larssona. Co prawda pierwszej części nie czytałam, a paradoksalnie - czytając tę, drugą, żyłam w świadomości, że zatapiam się w lekturze pierwszej części... ale mniejsza. Pierwszą znam z filmu, może to nie to samo, ale zawsze jakiś zarys. Przynajmniej znam perypetie, których przebieg następuje między głównymi bohaterami i chyba coraz bardziej mnie to intryguje. Muszę się czymś zająć, zabić cholerny czas, żeby nie zaprzątać głowy tym, co mogłabym zrobić, żeby się tego cholernego naprzykrzacza pozbyć. Wtargnął w moje życie, rozkochał, poniżył i od tamtej pory robi to regularnie. Jedyna różnica polega na tym, że już nie płaczę. Nie mam więcej łez. Mniej więcej, jak w piosence IncarNations - otóż 'zabrakło łez'. Zaczęłabym jakieś choćby podchody z decoupage, ale nie mam ani papieru/serwetek ani nawet kleju, który muszę jak najszybciej zdobyć. Jak tylko coś zacznę robić natychmiast się tym tu podzielę. A tak na dokładkę z chęcią dodam tu zdjęcie własnej roboty wokalisty 'Ofensywy brunetów', które to zdjęcie- muszę się nieskromnie przyznać - zespół ten umieścił nawet na swojej oficjalnej stronie. Taaak, duma mnie rozpiera ;) Może jeszcze kilka klimatycznych zdjęć tego, co zimą lubię najbardziej - dobrej, ciepłej herbatki i dobrej, wciągającej książki. Do następnego razu!



sobota, 4 lutego 2012

klasyczne śniadanie

Witam. Za oknem mroźnie, niezmiennie od kilku dni, jednak dziś jakoś tak brzydziej. Czy może mi się tylko zdaje? ;) Ferie są piękne. Wstaję wtedy, gdy uważam, że jestem wyspana. Bez zmuszania jem to, na co mam ochotę, mam na to wszystko czas i chęci. Już tak od wczoraj chodziło za mną "zdrowe" śniadanko, więc dziś mój żołądek od rana przywitały kanapeczki maca + kiwi. Dość nietypowe połączenie, zważywszy na to, że nie myśląc o tym w jakiej postaci ją zjem, kupiłam macę z ziołami prowansalskimi. Jak się jednak okazało - absolutnie nie przeszkadza to niczemu, smak nie jest broń Boże zepsuty, wręcz przeciwnie - udał się smakołyk jakich mało :)


Do popicia ukochana zielona herbata z opuncją:
 
A na deserek zdjęcie przepysznego kiwi:
Wiecie, że kiwi to owoce drzew? Zapewne. Ale jakich? Kiwiowych? Nieeeee! W żadnym wypadku :) Kiwi rosną na AKTINIDIACH.
Czy wiecie, że kiwi można spożywać razem ze skórką? Jest ona bogatym źródłem witamin.
Kiwi zawiera dużo witaminy C, jednak nie tylko to kryje się w tych zielonych jagodach. Zawiera potas, witaminy A, E, K, wapń, żelazo i kwas foliowy. 
Jednak posiada także nieporządane u niektórych osobników substancje, tj. peptydaza, która może wywołać ALERGIĘ. Jeśli nie możesz jeść papai bądź ananasa, kiwi również nie będzie dla Ciebie wskazane.

piątek, 3 lutego 2012

Początek

Cóż... miliony stron, pozakładanych kont, nieużywanych linków. W każdym "coś", co zajmowało na chwilę, dwie. Wszystko dokładnie ukierunkowane - tu zrób to, tu tamto. Chcę w końcu czegoś, gdzie będzie mój mały misz-masz. Gdzie będzie wszystko, co ze mną związane, co dla mnie ważne, albo poprostu, co chcę Wam pokazać. Coś tylko mojego. I tu chyba czas na tego rodzaju zabawę. Był fotoblog. Garnek, facebook, mega i maxmodels, flog i inne pierdoły. iso400, photozone, nasza-klasa. Ale nic nie było tak trafne. Oczywiście, czas to zweryfikuje. Ale bądź co bądź, na chwilę obecną to jest to. Nie będę nic specjalnie pisać o sobie, bo to, co chciałam napisałam w polu " o mnie ", a reszta będzie w tym, co tu będę publikować. Tak całkiem serio to lubię zdjęcia i folklor i jestem w pełni szczęśliwym człowiekiem, gdy mogę te dwie rzeczy łączyć. Lubię połączenie złota i brązu, sok pigwowy do herbaty, słuchać "pieśni sobótkowej" w ferie i wakacje, martini z sokiem pomarańczowym i delikatne, namiętne pocałunki. Chociaż w zasadzie bardziej od tego ostatniego lubię delikatny flirt, ale nie zaprzątajmy sobie tym głowy. Lubię jeść, spać i nade wszystko lubię SŁOŃCE. Może dlatego też nie mam nic przeciwko corocznym wakacjom na Florydzie, paradoksalnie spędzając tam 5/6 czasu w klimatyzowanych pomieszczeniach. Never mind. Lubię dobierać ubrania, a już najbardziej w świecie to chyba kolczyki, których mam - nie kłamiąc - całe krocie. Czytaniem także nie gardzę, ale tylko, jak mnie coś mocno zaciekawi. Moja filmoteka także nie narzeka na ubóstwo. Lubię CKIN2U i śpiewać, ale tylko wybrane pozycje. Co więcej... na dziś chyba pisania wystarczy, na koniec kilka zdjęć, bo myślę, że takowe będą tu zawsze się wściubiać. Au revoir!