fot. Michalina Wozniak

środa, 8 lutego 2012

incarNations

Czuję się, jak w wakacje, jak w ten błogosławiony czas. Brakuje mi tylko słońca Florydy, siostry, Erica i Alexa. Ale poza tym... tak mi dobrze :) Wstaję, bez pośpiechu jem parówki (ok, dziś już nie tak zdrowo jak kilka dni temu, ale nie mogłam się powstrzymać), następnie siadam do komputera, w którym te same melodie, które dźwięczały przez cały pobyt w Stanach. Nie wiem co to, nie wiem jak to nazwać, nie mam niestety podręcznego rafaello, które wyraziłoby więcej, niż tysiąc słów, natomiast jest to ta swoista magia, może trochę bierze się ona poprzez muzykę? Kto wie, kto wie...

Jestem z siebie dumna, dodałam sobie jeszcze jeden cel do spełnienia. Szczerze powiedziawszy - nie mam pojęcia jak ja go dokonam, ale wiem, że będę z całych sił próbowała. I jak już tego dokonam, to tylko pozostanie mi zdać maturę i zagrać dyplom na skrzypcach, a wtedy... będzie taka wewnętrzna siła i moc, że będę mogła góry przenosić :) ... aaaale kiedy to będzie...

Jak zwykle plan moich ferii był dużo obszerniejszy od tego, co udało mi się zrobić, ale... jakoś nawet mnie to nie przejmuje. Może dlatego, że zawsze stawiam sobie wyższe cele i nawet jak ich nie spełnię i patrzę na bilans to wychodzę na plus. Dobry sposób, polecam absolutnie każdemu! Bo nie sztuką jest nie mieć do czego dążyć :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz